niedziela, 15 stycznia 2017

Rozdział 3 - Jeszcze raz spotkać ciebie, jeszcze raz tonąć w niebie


- Brad! Ścisz tę muzykę do cholery!
Krzyk jego matki, chociaż bardzo donośny, ledwo, co dobiegł do jego uszu poprzez dźwieki, które na maksimum głośności rozbrzmiewały w jego pokoju. Zakrywając głowę poduszką brunet klnie cicho pod nosem. Nienawidził tego przeklętego miasta – Nowy Jork przytłaczał go i tłamsił. Gdyby tylko rodzice nie zdecydowali się na to, aby jedną swoją decyzją zrujnować całe jego życie z pewnością teraz siedziałby w swoim starym pokoju i razem z Amy, swoją pierwszą wielką miłością, zajadaliby się ulubioną pizzą i oglądali jakąś durną komedie romantyczną. A tymczasem teraz on przebywał ponad 300 kilometrów od niej i tylko dlatego, że jego ojciec dostał awans. Brad doskonale wiedział, że to była szansa, z której jego rodziciel musiał skorzystać, ale z drugiej strony nie mógł mu wybaczyć tego, że zawodowy sukces ojca sprawił, iż chłopak stracił wszystko, co było dla niego najważniejsze. Duża odległość sprawiła, że wszystkie przyjaźnie się rozpadły, a jego związek… właśnie związek. Przed wyjazdem do Nowego Jorku Amy zapewniała go o swoim uczuciu i o tym, że kilometry nie będą dla nich żadną przeszkodą. Tymczasem wczoraj, po raptem miesiącu od przeprowadzki blondynka zadzwoniła do niego i powiadomiła, że to już koniec, a ona sama zaczęła chodzić z Mikelem – chłopakiem, którego Brad traktował jak rodzonego brata i za którym byłby w stanie wskoczyć w ogień. 
- Cholera jasna! – wchodząc do pokoju syna kobieta szybkim krokiem podeszła do wieży i wyłączyła ją – Ogłuchniesz już do końca przez tą diabelną muzykę.
Podchodząc do chłopaka blondynka zrywa poduszkę, która zasłaniała jego twarz i odrzuca ją za siebie. 
- Przypominam ci, że za piętnaście minut masz autobus do szkoły.
- Nigdzie nie idę. – odwracając się do matki plecami Brad wzdycha głośno – Nie idę ani dzisiaj, ani jutro, ani w ogóle. A jeśli tak ci zależy to sama idź to tej pieprzonej szkoły.
Kręcąc delikatnie głową kobieta ostrożnie siada na krawędzi łóżka i dłonią niepewnie dotyka ramienia syna. 
- Brad, wiem, że nie chciałeś tu być i że masz nam za złe, że się przeprowadziliśmy. Ale to nie było takie nasze „widzi mi się”, ojciec przyjął propozycję pracy tylko i wyłącznie z twojego powodu.
- Jasne. – uśmiechając się głośno brunet mimowolnie zaciska pieści – Gdyby robił to dla mnie to nigdzie byśmy się nie przeprowadzali. Nienawidzę Nowego Jorku, chcę wracać do naszego starego domu.
- Synku. – wzdychając cicho blondynka delikatnie głaszcze jego skórę – To jest twoja szansa. Możesz iść do każdej szkoły, możesz robić cokolwiek chcesz. Wiem, że teraz jesteś wściekły, ale zobaczysz jak poznasz nowych ludzi, zaczniesz z nimi wychodzić, to w końcu polubisz te miasto, jestem tego pewna. 
- Ja nienawidzę Nowego Jorku, słyszysz? I was też nienawidzę za to, że mnie tutaj przyciągnęliście! 
Wstając z łóżka kobieta próbuje zapanować nad kropelkami łez, które niebezpiecznie zaczęły gromadzić się pod jej powiekami. Lekko zaciskając pięści zmusza się do uśmiechu.
- Jeszcze dzisiaj możesz zostać w domu. Jutro o 7.30 widzę Cię na dole przygotowanego do szkoły. 
Nie czekając na jego reakcje blondynka w pośpiechu wychodzi z jego pokoju. Słysząc charakterystyczny trzask zamykania drzwi Brad zaklął cicho. Czuł się jak ostatni kretyn. Chociaż nowa sytuacja nie była dla niego wymarzoną, to jednak wiedział, że nie powinien mówić takich rzeczy swojej matce. Wbrew pozorom kobieta miała dużo racji. Nowy Jork, dawał mu większe szanse rozwoju i w przyszłości pewnie nawet podziękuje za to swoim rodzicom. Niemniej jednak teraz, był wściekły i mimo tego, że zdawał sobie sprawę z tego, że swoimi słowami zranił matkę, to urażona duma nie pozwalała iść do niej i przeprosić za to powiedział. Przecież on też cierpiał – nie miał tu żadnych przyjaciół i obawiał się, że kiedy pójdzie do nowej szkoły wszyscy będą uważać go za gorszego, w końcu pochodzi z prowincji, nie jest rodowitym nowojorczykiem. Bał się, że zostanie wyrzutkiem, z którym nikt nie będzie chciał się zadawać. Poza tym, mając na uwadze to, co wydarzyło się z jego dawnymi przyjaciółmi, podejrzewał, że nawet jeśli w Nowym Jorku kogoś pozna, bał się będzie im ufać – w końcu już jednych przyjaciół miał i cholernie się na nich zawiódł, nie chciał przeżywać to po raz kolejny. 
- Pieprzone miasto.

TYMCZASEM
Mieszając kawę, którą przed chwilą postawiła przed nim kelnerka, Mark dyskretnie spogląda na zegarek. Za godzinę miał bardzo ważne spotkanie i miał nadzieję, że nie będzie musiał tłumaczyć się swojemu klientowi ze spóźnienia. Niemniej jednak, kiedy dzisiejszego ranka zadzwoniła do niego Monica i zaproponowała wspólną kawę nie mógł odmówić. Wiedział, że propozycja byłej żony nie była spowodowana nagła chęcią naprawienia łączących ich więzi, a jedynie troską o ich córkę, to mimo wszystko Mark cieszył się, że będzie miał okazję do spotkania z brunetką. Mimo tego, że od ich rozwodu minęło już tyle lat, to za każdym razem kiedy mężczyzna widział swoja dawną miłość czuł przyjemne ciepło rozchodzące się po całym jego ciele. Chociaż Monica bardzo go zraniła odchodząc do swojego kochanka, to Mark już dawno jej to wybaczył. W pewnym sensie rozumiał jej postępowanie. Kochał swoją rodzinę, ale również nie mógł obyć się bez spełnienia się zawodowo. Był pracoholikiem i nie mógł  nic na to poradzić. Miał świadomość, że ostatnie lata swojego związku z Monicą w większości spędził w swojej kancelarii, tym samym bardzo zaniedbując swoją żonę. Wściekał się na nią kiedy ta wypominała mu jego wieczny romans z prawem, ale teraz, z perspektywy czasu, wie, że sam popchnął kobietę swojego życia w ramiona Davida. Nie mógł mieć jej za złe, że po prostu chciała być szczęśliwa. Poza tym była jeszcze Layla. Dla Marka jasne było, że musi robić wszystko, aby dziewczyna nigdy nie czuła się odrzucona. Wiedział również ile radości sprawia jej widok rodziców, którzy nie skaczą sobie do gardeł i nie kłócą się o każdą błahostkę. Zadowolenie Layly było, więc jedną z przyczyn dla, których utrzymywał dobre kontakty z byłą żoną, chociaż oczywiście niejedną. Czy nadal kochał Monicę? W pewnym sensie na pewno, chociaż może nie było już to tak wielkie uczucie jak na początku ich znajomości, to mimo wszystko mężczyzna wiedział, że kobieta już zawsze będzie miała specjalne miejsce w jego sercu. 
- Przepraszam za spóźnienie. – jej cichy szept tuż nad jego uchem sprawia, że wyrywa się z toku rozmyśleń – I dziękuję, że znalazłeś czas, żeby się ze mną spotkać. Rozumiem, że jesteś mocno zajęty, a mimo wszystko się zgodziłeś.
- Daj spokój, nie ma, o czym mówić. – Mark uśmiechnął się delikatnie w jej kierunku – Napijesz się czegoś?
- Nie dziękuję. – zajmując miejsce naprzeciwko niego Monica lekko pokręciła głową – Zajmę ci dosłownie kilka minut. Chciałam porozmawiać o Layly.
- Coś się stało?
- Nasza córka ogłosiła mi wczoraj, że zgodziłeś się na to, żeby zajęła się łyżwiarstwem na poważnie, a przecież nie na to się umawialiśmy. Wiesz doskonale, że jestem skłonna zgodzić się na jej treningi w ramach hobby, ale nie, jako stylu życia.
- Przecież Layla jest świetna w tym co robi. Sprawia jej to przyjemność i chcę z tym wiązać swoją przyszłość. Dlaczego mielibyśmy jej tego zabraniać?
- A chociażby, dlatego, że najważniejsza jest nauka. Powinna się dobrze uczyć, potem skończyć dobrą uczelnie i znaleźć dobrą pracę, a nie pchać się w ten chory świat sportowców-celebrytów. – kobieta kładąc dłonie na blacie stolika nerwowo je zacisnęła – Nie o takiej przyszłości dla niej marzyłam.
- Ja też nie, ale zrozum, że to nie ma się podobać nam, tylko jej. Jeśli sprawia jej radość łyżwiarstwo to my nie mamy prawa jej tego blokować. Wbrew pozorom to nie jest już mała dziewczynka, ma swój rozum i wie co chcę w życiu robić. A ja będę ją w tym wspierać od samego początku do końca. Pokryję również wszystkie koszty z tym związane. 
- Nie na to się umawialiśmy, Mark. 
Wzdychając głośno mężczyzna opiera się wygodniej o oparcie krzesła. 
- Wiem, ale wiem też, że Layla kocha to co robi i nie mam serca jej tego zabraniać.
- Swoim zachowaniem podkopujesz mój autorytet.
- Monica, proszę cię. – mężczyzna chcąc położyć swoją dłoń na jej wychylił się delikatnie do przodu, jednak kobieta orientując się w sytuacji szybko zabrała z blatu stołu ręce Lekko speszony Mark nerwowo splótł ze sobą palce swoich dłoni, jednocześnie powracając do poprzedniej pozycji. - Nie chcę podkopywać twojego autorytetu, po prostu chcę, żeby moja córka była szczęśliwa. 
- Czyli patrzę, że to spotkanie nie ma sensu. Chciałam cię prosić, żebyś wytłumaczył Layly, że jej pomysł nie ma żadnej przyszłości. 
- Nie będę jej nic tłumaczył. Tu chodzi o szczęście naszej córki, a jeśli jej sprawia radość łyżwiarstwo to ja nie będę w to ingerował. 
- Już wiem po kim Layla jest taka uparta. – uśmiechając się nerwowo kobieta wstała z miejsca – Dziękuję że wepchnąłeś mnie w swój napięty grafik i przepraszam, że najwyraźniej tylko zmarnowałam twój cenny czas.
- Monica…
- Do widzenia, Mark.
Nie czekając na jego reakcję brunetka szybkim krokiem skierowała się w stronę wyjścia. Spoglądając na oddalającą się sylwetkę byłej żony mężczyzna wetknął ciężko. Zawsze był skory do pomocy Monice, ale w tym konkretnym przypadku wiedział, że szczęście córki jest ważniejsze niż niespełnione ambicje jej matki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz