niedziela, 29 stycznia 2017

Rozdział 5 - Nic nie jest niemożliwe, choć są dni, gdy trudno uwierzyć w to


Nienawidził Nowego Jorku. Nienawidził tej przeklętej szkoły i rodziców, przez który musiał to wszystko znosić. Czuł się jak jakiś wyrzutek. Wszyscy uczniowie patrzyli się na niego wilkiem i szeptali sobie do uszu gdy tylko Brad ich mijał. Z pewnością był dla nich swojego rodzaju atrakcją, w końcu pochodził z innego miasta! Już sam fakt, jego przeprowadzki dawał ludziom ogromne pole do popisu. Siedząc na stołówce udawał, że nie słyszy jak ktoś za nim szepce o rzekomych powodach, dla których znalazł się u nich. Sam już nie wiedział czy miał się śmiać czy wściekać, gdy jakaś niepozorna okularnica z aparatem na zębach sepleniła swojej przyjaciółeczce o tym, głoskach, że z poprzedniej szkoły został wyrzucony za dotkliwe pobicie swojego nauczyciela. Paranoja! Bard miał wrażenie, że jest jakąś małpą w cyrku – wystawiony przed wszystkimi mógł tylko biernie przyglądać się wszystkiemu temu co rozgrywało się dookoła niego. Oczywiście mógł się ze wszystkimi kłócić, mógł próbować się tłumaczyć, tylko po co? Nie miał ani na to siły, ani ochoty.
Siedząc na jednej z ławek stojących na szkolnym korytarzu chłopak oparł się wygodniej plecami o ścianę i nasuwając na uszy słuchawki, próbował całkowicie wyłączyć się z rzeczywistości. Muzyka zawsze znajdowała szczególne miejsce w jego życiu – pozwalała mu się wyciszyć, uspokoić i zapomnieć o wszystkich troskach, których ostatnio mu nie brakowało. Najchętniej chciałby stać się niewidzialny, aby nie musieć tylko czuć na sobie tych wszystkich ciekawskich spojrzeń. 
Upadek jakiegoś przedmiotu na jego nogę sprawił, że chłopak momentalnie „ocknął” się ze swoich rozmyślań. Otwierając oczy zobaczył przed sobą barczystego blond mięśniaka, którego wyraz twarzy nasunął Bradowi myśl o niezbyt rozgarniętym orangutanie. Obrzucając go jednym spojrzeniem brunet ponownie oparł się o ścianę.
- Ej, ty! – głos, który wydała z siebie stojąca przed Bradem kupa mięsa zdawał się zupełnie nie pasować do ogólnego wizerunku, lekko piskliwy, jakby jeszcze przed zakończeniem mutacji ton sprawił, że brunet nie mógł powstrzymać delikatnego uśmieszku – Mówię do ciebie!
Zsuwając z uszu słuchawki Bard spojrzał na mięśniaka
- Widocznie nie mówisz nazbyt głośno, bo ja tutaj na dole nic nie usłyszałem. 
- Uważaj na słowa nowy i podnieś mój zeszyt. – szydząc przez zęby blondyn skierował swój wzrok na nogi , pod którymi dopiero teraz Brad zauważył leżący skoroszyt, który wcześniej musiał „spaść” na jego stopy. 
- Powtórz, bo nadal nic nie słyszę. 
- Ponieść mój zeszyt!
Blondyn jeszcze bardziej podniósł głos, co nie mogło zostać pominięte przez bruneta. Wstając z miejsca Brad odważnie naparł swoim ciałem na mięśniaka nic sobie nie robiąc z tego, że ten przewyższał go o ładnych 10 centymetrów i ważył ze 20 kilogramów więcej.
- Jeśli to jest twój zeszyt to go sobie ponieś sam.
- To ty masz mi go podnieść, raz!
- Coś ty powiedział?!  - tors Brada mimowolnie bardziej naparł na blondyna – Odszczekaj to, już!
- Nie kicaj, nowy. Bo połamiesz sobie nóżki.
To był impuls. Wkładając w to całą swoją siłę chłopak popchnął mięśniaka do tyłu, tak, że ten zaskoczony poleciał z impetem na stojące za nim szafki. 
- Ty debilu. – otrząsając się blondyn już kierował się na Brada, jednak w tym samym momencie ktoś wszedł pomiędzy nich
- Uspokój się Rick! – wysoki brunet zmierzył kolegę wzrokiem 
- Widziałeś co on zrobił?! Rzucił się na mnie, sam zaczął!
- Bo go wkurzałeś, głąbie! 
Brad oddychając płytko przyglądał się całej tej sytuacji nie wiedząc jak ma się zachować, dopiero po chwili jego „wybawca” odwrócił się do niego z delikatnym uśmiechem.
- Przepraszam za niego. Rick należy do tych ludzi, którzy trochę wolniej jarzą rzeczywistość. Mam nadzieję, że nie będziesz długo o tym pamiętał. 
- Jasne.  – wciąż lekko zaskoczony Brad sugestywnie poprawił swoją bluzę – Nie ma problemu.
- Jestem Zac. – chłopak wyciągnął w jego stronę dłoń
- Brad. – odwzajemniając gest brunet uważnie obserwował nowego kolegę
- To ty jesteś ten nowy, tak? Ten, którego wywalili z ostatniej szkoły bo pobił nauczyciela?
- Powiedzmy. 
- Jeśli masz ochotę to zapraszam do naszego stolika na stołówce. Poznasz resztę paczki, co Ty na to?
- Jasne, na pewno skorzystam.
Brunet uśmiechnął się lekko w stronę Zaca. Czuł się lepiej niż jeszcze kilkanaście minut temu. Miał nadzieję, że nowa znajomość pozwoli mu jakoś przetrwać te długie miesiące w szkole. Nie liczył na żadną przyjaźń, chciał jedynie przynależeć do jakieś grupy i w końcu nie być „tym nowym”, „odludkiem”. 
- Na pewno skorzystam.

TYMCZASEM
Siedząc przy kuchennym stole David z uśmiechem przyglądał się Monice. Była naprawdę piękną kobietą o delikatnych i subtelnych rysach twarzy, o oczach, w które mógłby się wpatrywać godzinami i ustach tak kuszących i namiętnych, że nie mógł oprzeć się pokusie pocałowania małżonki. Nigdy nie podejrzewał, że po śmierci Dory będzie w stanie pokochać do szaleństwa jakąkolwiek kobietę. Ale właśnie wtedy los zrobił mu ogromnego psikusa i postawił na jego drodze Monice, koleżankę z pracy, która w rekordowym tempie zawładnęła jego sercem i duszą. Brunetka była dla niego oparciem, najlepszą przyjaciółką, wspaniałą kochanką i jego wielką miłością. Patrząc na ich związek z perspektywy czasu David śmiał się sam ze swojego zachowania, kiedy to na samym początku ze strachu przed tym, co pomyśli o nim jego córka, chciał zakończyć ten związek. Na szczęście postanowił zawalczyć o swoje uczucia i teraz był jednym z najszczęśliwszych mężczyzn pod słońcem. 
- Cholera jasna. – ciche przekleństwo Monici wyrwało Davida z toku własnych rozmyślań – Pieprzona patelnia. Oparzyłam się.
Podchodząc do kobiety mężczyzna delikatnie uniósł jej dłoń do swoich ust i złożył na opuszkach palców delikatny pocałunek.
- Do wesela się zagoi. – zażartował z rozbawieniem spoglądając w przepiękne, duże oczy Monicy
- Zabawne, wiesz? – kobieta lekko prychnęła wyswobadzając swoją dłoń z jego uścisku – Nie mam ochoty na żarty.
- Właśnie widzę. – mężczyzna opierając się plecami o kuchenny blat wyłączył gaz na kuchence poczym przeniósł swoje spojrzenie na żonę – Od tego spotkania z Markiem cały czas jesteś rozdrażniona. Powinnaś troszeczkę się zrelaksować.
- Ciekawa jestem czy ty byłbyś spokojny, gdyby Emilly na własne życzenie chciała zmarnować swoje życie?
- Kochanie, przerabialiśmy to już. – mężczyzna z uśmiechem lekko pokręcił głową – Zapominasz, że Layla jest już prawie dorosła i może sama decydować o swojej przyszłości. 
- Mówisz dokładnie tak samo jak jej ojciec. Jesteś z nim w jakieś cholernej zmowie? – oburzona brunetka w pośpiechu ściąga z siebie fartuszek, którym była przepasana – Uwzięliście się wszyscy na mnie czy jak? 
- Kotku, nikt się na cienie nie uwziął. Znasz doskonale swoją córkę, wiesz, że nawet jeśli zwiąże swoje życie z łyżwiarstwem, to nie zrezygnuje ze szkoły. Nadal będzie dobrą uczennica, jestem tego pewien.
- Nie można uczyć się i jednocześnie rozbijać się po turniejach rozgrywanych w całym kraju. Ja doskonale wiem jak to będzie wyglądać, David. Na początku Layla będzie się uczyć, ale potem będą coraz częstsze treningi, następnie coraz więcej występów, większa rozpoznawalność, a gdzie w tym wszystkim szkoła? Tak to właśnie będzie wyglądać, a po kilku latach kiedy kariera się skończy zostanie bez wykształcenia, bez studiów, bez niczego.
Podchodząc do Monici mężczyzna stanął tuż za nią i delikatnie objął ją w pasie opierając swoją brodę na jej ramieniu.
- Jesteś dla niej za surowa. Twoja córka to naprawdę inteligentna dziewczyna, wie, że w życiu liczy się coś więcej niż tylko kariera. 
Monica lekko spuszczając głowę westchnęła głośno. Instynktownie „kuląc się” w sobie mocniej naparła na ciało Davida, chcąc znaleźć w jego objęciach poczucie bezpieczeństwa, które zawsze jej zapewniał. Wiedziała, że mąż ma dużo racji, ale strach przed tym, że utraci swoją małą, kochaną Layle paraliżował ją. Dla niej córka zawsze jej uroczą księżniczką, z która razem piekły ciasteczka, bawiły się w dom, a wieczorami opowiadały sobie historię o walecznych rycerzach i pięknych królewnach. Nie chciała, aby okrutny świat sportu i tych wszystkich sportowców – celebrytów wchłonął w swoje szeregi Layle. Oczywiście wszystkim naokoło mówiła, że chodzi jej przede wszystkim o szkołę, ale to nie była do końca prawa.. Bała się, że chęć bycia jeszcze lepszą, popularniejszą i bardziej kasową gwiazdą zniszczy Layle, która stanie się tak samo nieczuła jak te wszystkie pseudo gwiazdeczki pozbawione moralnego kręgosłupa. 
- Nie chce jej stracić, David. – szepce cicho przymrużając powieki i z trudem powstrzymując łzy
Wiedziała, że musi być silna, że nie może się poddać. Chodziło w końcu o jej dziecko, nie mogła tak po prostu zgodzić się na to, żeby na Layla na własne życzenie zniszczyła swoje życie.
- Przecież jej nie stracisz. Wręcz przeciwnie pozwolisz jej rozwinąć skrzydła, spróbować czegoś o czym zawsze marzyła. Czemu nie chcesz jej na to pozwolić?
Gwałtownie odwracając się w stronę mężczyzny kobieta przybrała najbardziej surową minę na jaką mogła się zmusić w obecnej sytuacji.
- Myśl sobie co chcesz, Davidzie, ale ja i tak nie zgodzę się na ten chory pomysł z łyżwiarstwem. Nie i koniec. – wymijając bruneta Monica w pośpiechu wyszła z kuchni
Początkowo mężczyzna chciał za nią pójść, jednak stwierdził, ze jego żona potrzebuję teraz chwili tylko dla siebie, aby to wszystko mogła sobie w spokoju przemyśleć. To wszystko tylko wyglądało tak źle, David był jednak przekonany, że w końcu Monica sama dojdzie do wniosku, że nie powinna pozbawiać córkę marzeń.
- David? – słysząc delikatny, dziewczęcy głos za sobą mężczyzna uśmiechnął się delikatnie pod nosem
- Tak, Laylo? – odwracając się w stronę pasierbicy brunet spojrzał na nią czule – Coś się stało?
- Słyszałam twoją rozmowę z mamą i chciałam ci podziękować, że za mną obstałeś, ale nie musiałeś tego robić. Ja i takzostanę przy swoim i nie spocznę dopóki tego nie osiągnę…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz